Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia"
Instytutu Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego

Jedyne w Polsce czasopismo poświęcone zagadnieniom związanym z przemocą interpersonalną. Istnieje od 1998 roku.
Polowanie na czarownice- refleksje w rok po tragedii w gdańskim gimnazjum
- Szczegóły
- Lech Kalita
Niebieska Linia nr 5 / 2007
Jeśli nasze dzieci są chore na przemoc, to dlatego, że my jesteśmy chorzy na przemoc, że nasze społeczeństwo jest chore na przemoc. Mamy przemocowe rodziny, przemocowe systemy szkolne, przemocowe wartości i przemocową władzę. Nie jest to nihilistyczna kontestacja – jest to fakt.
Minął rok od samobójczej śmierci Ani z gdańskiego gimnazjum. Wydarzenia, które wówczas nastąpiły, tocząca się z impetem kuli śnieżnej medialna zawierucha, która przeszła w ogólnonarodową debatę skutkującą radykalnymi posunięciami rządu – z pewnością nie miały nic wspólnego z żałobą po tragicznie zmarłej dziewczynce oraz z szacunkiem dla pozostawionych w cierpieniu rodziców. Ich ból został im brutalnie odebrany i wykorzystany w celach politycznych, propagandowych i sensacyjnych. Tej krzywdy nie sposób już cofnąć. Wydarzenia owe pokazały jednak także postawę polskiego rządu oraz społeczeństwa wobec problemu przemocy. Postawę walczącą, z pozoru twardą i nieustępliwą, jednak przy głębszym oglądzie – całkowicie irracjonalną, przepełnioną lękiem i pragnieniem ucieczki przed odpowiedzialnością.
Przypatrzmy się bliżej tej sprawie. Przez kilka miesięcy po śmierci Ani przez kraj przetaczała się fala doniesień o próbach samobójczych oraz przemocy wśród młodzieży. Z jednej strony z pewnością można mówić o zaistnieniu tzw. efektu Wertera (jest to udowodniony związek między nagłośnieniem w mediach faktu popełnienia samobójstwa a wzrostem liczby popełnionych samobójstw), za co podziękować można mediom nieodpowiedzialnie epatującym gdańską tragedią, z drugiej – zadziwia szokująca hipokryzja, która pozwalała władzy i opinii publicznej w histeryczny sposób wypowiadać się na temat skali problemu przemocy wśród młodzieży. Histeryczny, bowiem zjawisko przemocy w szkołach istnieje od wielu lat, w czasie których ani owa oburzona opinia publiczna, ani miotający groźby rząd nie zajęli się nim w odpowiedni sposób. Można podejrzewać, że trzeba było tragedii i – przede wszystkim – burzy medialnej, aby niedostrzeganie problemu przemocy stało się niemożliwe. Teraz jednak ów problem, choć zauważony, stał się bardzo niewygodny.
Przemoc w gdańskim gimnazjum, tak jak w każdej innej szkole w kraju, nie była – jak wielu chciałoby myśleć – wynikiem działań zdemoralizowanych nastoletnich potworów, z natury i przyrodzenia pełnych nienawiści i zła. Na wykształcenie u młodego człowieka przekonania, że można krzywdzić innych, aby osiągnąć swoje cele, że siła fizyczna rozwiązuje problemy, że bicie i upokarzanie może być sposobem na życie, zapracować musiało wiele osób. Lista czynników, które mają wpływ na kształtowanie się osobowości dziecka, jest zbyt długa, by przytaczać ją w całości. Postawy i zachowania rodziców, system opieki nad dzieckiem w szkole, ogólnospołeczne normy i wartości, socjalne warunki życia, wszystko to i wiele innych zmiennych – wśród których, powiedzmy jasno, wrodzona tendencja do agresji także ma swoje miejsce – wpływa na kształtowanie zachowań agresywnych. Wydaje się jednak, że największa rola spoczywa na relacjach, jakie dziecko ma z innymi ludźmi – z początku rodzicami, później nauczycielami i rówieśnikami. Związki pełne troski, zainteresowania, ciepła – procentują tym samym. Relacje odrzucające, zimne, puste – także będą powielane. Jeśli młodzież stosuje przemoc, to najprawdopodobniej sama jej doświadczyła w kontaktach z innymi (niekoniecznie w formie fizycznej).
Działania podjęte po śmierci Ani i towarzyszący im nastrój, to przykład kompletnego ignorowania przytoczonych faktów. Społeczeństwo, idąc za przykładem rządowej góry, przeraziło się współodpowiedzialnością za licznie zgłaszane tragedie. Stojąc w obliczu faktycznego stanu, wobec przemocy, której nie sposób już nie zauważać, nie zniosło dotkliwego poczucia współwiny i postanowiło w prześladowczy sposób umieścić ową winę gdzieś na zewnątrz (posługując się klasycznym psychologicznym mechanizmem projekcji). Owładnięci masową paranoją, zaczęliśmy polowanie na czarownice. System jest prosty – zlokalizować winowajcę, wykrzyczeć winę, wywiesić na rynku. Jak za czasów Wielkiej Inkwizycji: akt oskarżenia, wysłuchanie „winnego” czy dokładniejsze zbadanie sprawy mogą poczekać. Lud potrzebuje szubienic. Błyskawicznie karząc domniemanego winowajcę jak najsurowiej, niezależnie, czy będzie to nauczyciel, rodzic, czy sam nastolatek, oskarżyciel-społeczeństwo zwalnia się od poczucia odpowiedzialności za daną sytuację.
W takich okolicznościach przeciwdziałanie przemocy nie jest możliwe. Zamknięcie dziesiątej części uczniów w koloniach karnych jest bardzo skuteczną demonstracją siły, podobnie jak postulowane wprowadzenie surowych reżimów przy selekcjonowaniu kadry nauczycielskiej. Demonstracje siły mają zaś to do siebie, że bardzo skutecznie przemocy… uczą. Kto ma więcej siły, może robić z innymi, co mu się podoba. Podejście bardzo wychowawcze. Autorytatywne okrzyknięcie nastolatka zwyrodnialcem, a jego rodziców odpowiedzialnymi za wychowanie potwora, z pewnością pomoże jasno określić „winnego”. Pozwalam sobie jednak wątpić, że ma jakąkolwiek inną wartość.
U podłoża ówczesnych działań, deklaracji i nastrojów leżał lęk przed podjęciem odpowiedzialności. Jeśli nasze dzieci są chore na przemoc, to dlatego, że my jesteśmy chorzy na przemoc, że nasze społeczeństwo jest chore na przemoc. Mamy przemocowe rodziny, przemocowe systemy szkolne, przemocowe wartości i przemocową władzę. Nie jest to nihilistyczna kontestacja – jest to fakt. Dostrzegając go, możemy albo przyjąć swoją odpowiedzialność za przemoc, odnaleźć własne błędy i korygować je, albo też szybko znaleźć „winnych” i składać ofiary z ludzi dla odkupienia własnego sumienia. Wszystko wskazuje na to, że wybieramy to drugie.
Z samobójczą śmiercią Ani z gdańskiego gimnazjum łączona była przemoc, której doznawała ona w swojej klasie ze strony kolegów. Sprawa przeciwko nim nadal (po roku od tragicznego zdarzenia!) toczy się w sądzie, co oznacza, że stosowny organ władzy państwowej nie orzekł jeszcze o niczyjej winie. Jeśli istnieją dowody na to, że popełnili przestępstwo, to zasłużyli na stosowną karę, którą przewiduje polskie prawo. Społeczeństwo jednak już pod koniec ubiegłego roku wydało wyrok. Czarownice znaleziono w osobie nastoletnich chłopców, bez żadnej kryminalnej przeszłości, o nie ustalonej jeszcze winie w sprawie znęcania się nad koleżanką. Uznani za diabłów wcielonych, ponosili „zasłużoną karę” z dala od rodzin, w warunkach zakładu zamkniętego. Niezależnie od przyszłego orzeczenia sądu w ich sprawie, mogliśmy zaobserwować klasyczny mechanizm przemocy. Silniejszy, czyli społeczeństwo, boi się własnej odpowiedzialności, „bije” więc słabszego: nastoletnich podejrzanych. Możemy czuć się bezpieczni i spokojni. Przynajmniej do czasu, gdy słabszy stanie się silniejszy.
Minął rok. Pozorne działania naprawcze w postaci programu o niefortunnej nazwie „zero tolerancji” oraz, tyleż budzące grozę, co wykpiwane, sławetne „trójki giertychowskie” rozbłysły i zgasły, a ich głównym efektem było kilka konferencji prasowych ówczesnego ministra edukacji. Dla mediów, polityków i opinii publicznej sprawa śmierci Ani jest już zapomniana. Czas pokazał, że poza organizacją ogólnopolskiego spektaklu medialnego, połączonego z „wieszaniem czarownic”, nie zrobiono nic, co mogłoby w rozsądny sposób pomóc przeciwdziałać przemocy w szkołach. Po tragicznie zmarłej gdańskiej dziewczynce nie przeżyto żałoby, po prostu o niej zapomniano. Podobnie stało się z problemem przemocy – tak, jak nagle znalazł się w samym centrum zainteresowania, tak też po pewnym czasie zainteresowanie minęło, a problem został ponownie zamieciony pod dywan. Informacje o rodzicach katujących swoje dzieci, o młodzieży znęcającej się nad rówieśnikami, o rażących nadużyciach i zaniedbaniach opuściły pierwsze strony gazet i wróciły na należne im miejsce – do dodatków regionalnych. Nie zmieniło się nic.
L.K.