Interwencja kryzysowa w Gruzji
Aktualności
Niebieska Linia nr 6 / 2008
Żarty się skończyły. Moje dotychczasowe doświadczenia z interwencji kryzysowej, które od dziesięciu lat nieudolnie weryfikuję w warunkach pokojowych, teraz mam okazję sprawdzić w warunkach wojennych. Jadę do Gruzji. Taką niespodziewaną propozycję zawdzięczam Gdańskiej Fundacji Oświatowej i Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, które wespół realizują projekt wsparcia dla gruzińskich szkół, zaplanowany znacznie wcześniej, niż doszło do konfliktu zbrojnego pomiędzy Gruzją a jej znacznie większym sąsiadem - Rosją. Pierwotne założenia projektu, tj. edukację w zakresie przeciwdziałania szkolnej agresji trzeba było natychmiast zmienić, mając na uwadze oczywiste w tej sytuacji potrzeby tamtejszych psychologów szkolnych. Oni i ich uczniowie musieli się zmierzyć z grozą wojny. A dla mnie to było prawdziwe wyzwanie. Prawdziwe, bo należę - na szczęście - do pokolenia, które nie zaznało wojny. Znam ją wyłącznie z opowieści i filmów wojennych. I niech już tak zostanie.
Jadę z dwiema Ewami - szefującymi dwóm gdańskim ośrodkom psychologiczno-pedagogicznym, które będą realizować wcześniej zaplanowaną część projektu, poświęconą rozwiązywaniu problemów wychowawczych. Jesteśmy pod opiekuńczymi skrzydłami i przywództwem Bożeny i Doroty, zarządzających Gdańską Fundacją Oświatową. Wszyscy zaś ukrywamy się za plecami dzielnego "wojennego", czyli Piotra, psychologa w szarży pułkownika WP, doświadczonego m.in. w czasie irackiej misji.
Tbilisi 3.00 nad ranem
Moje spotkanie z Gruzją zaczyna się już w Monachium, gdy w plastikowych wnętrzach przeraźliwie poprawnego lotniska, w kolejce do odprawy celnej ustawiają się mężczyźni o naturalnie groźnym spojrzeniu i olśniewającej urody, ciemnowłose kobiety. Jestem pod wrażeniem.
Lądujemy w Tbilisi o 3.00 nad ranem tamtejszego czasu i wszyscy stoimy oniemiali, doświadczając hałaśliwego, miejskiego zgiełku, mimo nieprzyzwoicie późnej (wczesnej?) pory. W hali portu setki przylatujących i odlatujących osób oraz tłum oczekujących przed barierkami dla odprawionych. Na ulicach jazgot samochodów jeżdżących w każdym możliwym kierunku. W porównaniu z Tbilisi, polskie lotniska zasypiają jak małe, grzeczne dzieci, zaraz po dobranocce. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że nocne hałasy ulicy będą mi towarzyszyć przez cały mój pobyt w Gruzji.
Szybko przekonujemy się, że w Tbilisi panuje względny spokój, chociaż na lotnisku pakują się i wypakowują zmieniające się ekipy z kamerami i wielkimi technicznymi walizkami, wydającymi się skrywać cenną broń, z którą nie chcą rozstawać się jej posiadacze. Przed port podjeżdżają białe pikapy ze znakami UN na burtach. Ale wystarczy kilka chwil w mieście, żeby zapomnieć o wojnie.
Nocne Tbilisi z okien szybko jadącego samochodu wygląda jak warszawskie Powiśle lub gdańska Orunia. Sztuczny, kolorowy blask sodowych lamp, krzykliwe neony, rudery i ultranowoczesne domy na przemian. Bezład. Tylko te wzgórza dookoła. Wszędzie, gdzie nie spojrzysz, zobaczysz wysokie, skaliste wzgórza, które nie bacząc na brzęczącą rzeczywistość doliny, spokojnie otaczają miasto. A na każdym szczycie dziwnie odległe: cerkiew, pałac, monument, których przeznaczenia nie znasz, nie rozumiesz.
Po krótkiej aklimatyzacji poznamy naszych kolegów z Gruzji.
Euroazja
Ten mały jak na nasze standardy, zakaukaski kraj, bo liczący niespełna 5 milionów mieszkańców, nie ma szczęścia do spokoju i stabilizacji. W zasadzie nieustannie znajduje się w fazie konfliktu z sąsiadami. Przez jednych jest postrzegany jako ofiara, przez innych - jako agresor. Od wieków stał na szlaku hord arabskich, mongolskich, tureckich, był niespokojnym etapem legendarnego traktu handlowego - Jedwabnego Szlaku; poddawany był rozbiorom i rusycyzacji. Był enklawą chrześcijaństwa już w IV w., ale był też miejscem narodzin pierwszych bolszewickich rad, które dały zalążek fatalnemu w skutkach Krajowi Rad. Stąd wywodzili się wielcy romantycy i demoniczni dyktatorzy. Tutaj wyznaje się zarówno swoisty kult biesiadowania, ballad sławiących romantyczne uniesienia, jak i etos okrutnej walki, odwetu, wendetty. Tutaj kościoły prawosławne sąsiadują z ostatnimi na świecie pomnikami Stalina, a w powietrzu unosi się duch innego złowieszczego Gruzina - Berii. Kraj, który nie wie, czy jest już Europą, czy jeszcze może Azją. Może dlatego dla wielu z nas wydaje się dość bliski?
Etapy kryzysu
Pracowaliśmy w Gruzji z grupą ponad 50 psychologów i pedagogów, głównie kobiet, bo tak jak i u nas, te zawody są w Gruzji bardzo sfeminizowane. Większość z tych osób przyjechała z rejonu Gori. To właśnie do tego miasta wkroczyła, kierując się rządzą odwetu, armia rosyjska, podczas gdy świat bawił się groteskową olimpiadą w Pekinie. Widziałem spalone lasy, winnice i budynki, w których na gwałt wymieniano wszystkie szyby. Pozostali uczestnicy zajęć pochodzili z Tbilisi, które też miało swoją traumatyczną hekatombę. W pierwszych dniach konfliktu - jak opowiadali nam świadkowie - każdy, kto miał choćby rower, wsiadał na niego i uciekał w popłochu. Na szosie, gnając w kierunku granicy tureckiej, znalazło się kilkadziesiąt tysięcy osób.
Gruzini przeżyli traumę błyskawicznej i niespodziewanej wojny. Wojna ta, zgodnie z prawidłami każdego większego kryzysu, rzuciła swoje ofiary w wir kolejno następujących po sobie etapów: heroizmu, miodowego okresu i etapu utraty złudzeń.
Na początku jest heroizm - gdy chwilowe zaskoczenie i zamęt pierwszych chwil udaje się przezwyciężyć dzięki poczuciu wspólnoty, solidarności i nienawiści do wroga. To, razem z adrenalinowym "strzałem", pozwala w całym narodzie wyzwolić nadzieję i wolę walki. Sprawia, że ludzie odważnie wychodzą na wiec i wykrzykują swoje racje. Później następuje miodowy okres - gdy zainteresowanie i uwaga całego świata, powszechna życzliwość i współczucie, wyrazy poparcia płynące zewsząd czy wizyty przywódców zaprzyjaźnionych państw - dodają otuchy, budzą nadzieję, ale także skutecznie znieczulają, nie pozwalając dostrzegać realnych zagrożeń, reagować na uzasadniony ból i odczuwać adekwatnego do sytuacji niepokoju o przyszłość. Także dlatego, że wszędzie wokoło widowiskowo rozbijają swoje obozowiska ekipy telewizyjne, a na ulicach parkują potężne tiry z pomocą humanitarną. To okres, w którym można uwierzyć, że nic właściwie się nie stało, a za jakiś czas wszystko wróci do normy.
Wreszcie przychodzi etap utraty złudzeń. Wtedy, gdy okazuje się, że świat mediów, globalnej polityki, a nawet aktywność organizacji charytatywnych zwraca się ku innym częściom świata. Bo przecież gdzieś tam też doszło do konfliktu, tragedii albo kryzysu ekonomicznego. Wtedy z całym okrucieństwem dociera do poszkodowanych świadomość, że nic już nie będzie takie same jak przed konfliktem. Wówczas też drobne niedogodności stają się poważnymi i uciążliwymi stratami. Przecież brakuje prądu, nie ma książek, zeszytów. Szkoła została zburzona, więc uczyć trzeba się w starej hali produkcyjnej. Zresztą nauka nie wydaje się najważniejsza. Ważniejsze, żeby nasycić żołądek i przestać się bać, przestać myśleć. Najprościej jest zdobyć alkohol (a Gruzja słynie z win i doskonałych koniaków) i narkotyki (Gruzja jest krajem leżącym na starym szlaku przemytniczym). Na dodatek z odległego świata zaczynają docierać świadectwa druzgocących wątpliwości. Kto zawinił? Kto wywołał tę wojnę? Czy aby na pewno Gruzja była w niej ofiarą?
To w tej fazie społecznego przeżywania kryzysu przyjechaliśmy do Gruzji.
Nieuświadamiane emocje i różnice
Pierwsze zajęcia, szczególnie te poświęcone stresowi i sposobom radzenia sobie z obciążającymi emocjami, pozwoliły uczestnikom ujawnić ogromne pokłady nienazwanych i nieuświadomionych przeżyć. Nasze prezentacje i powolnie nawiązywane rozmowy, mimo konieczności korzystania z pośrednictwa tłumaczy - język gruziński (kartwelska grupa języków kaukaskich) jest bowiem dla nas kompletnie niezrozumiały, a rosyjski nie cieszy się, co oczywiste, specjalną popularnością - krok po kroku otwierały drzwi do skrywanych uczuć: smutku, lęków, żalu za utraconą przeszłością i spokojem itp. To, co nas najbardziej zaskoczyło, to fakt, że nawet tak neutralne w treści i formie zajęcia, jak te poświęcone problematyce czysto szkolnej, kwestii sposobów rozwiązywania problemów wychowawczych, technik związanych z opieką, socjoterapią, interwencjami w trudnych wychowawczo sytuacjach, wywoływały "dziwne" reakcje uczestników. Na przykład szloch podczas oglądania instruktażowego filmu przeznaczonego dla polskich nauczycieli. Gdy jednak uświadomić sobie, że w ten sposób naraziliśmy uczestników szkolenia na gwałtowną konfrontację dwóch zupełnie odmiennych rzeczywistości: tej naszej, sielankowej w oczach gruzińskiego widza, z czystymi klasami, zwyczajnie ubranymi nauczycielami, pokojem nauczycielskim, w którym można pogawędzić o ważnych sprawach, ale też poplotkować na błahe tematy, i ich, gdzie szkoła - niezależnie od wojny - jest zwyczajnie uboga, brudna, walcząca o przetrwanie, bo kraj i jego rządzący mają "ważniejsze" sprawy na głowie, a widok czarnowłosego dziecka o wielkich oczach, przed którym nie możesz się opędzić, bo chodzi za tobą powtarzając hipnotycznie "please money, please money...", nie jest niczym szczególnym - wtedy przestajesz się dziwić.
Dlatego po pierwszych zajęciach musieliśmy zrewidować formę i treści dalszych. Włączyć więcej elementów odreagowania, pracować wolniej, bez pośpiechu i presji na realizację całego założonego programu; uwzględnić więcej przekazów w formie metafory, przypowieści, podanych w bezpieczny, "paraterapeutyczny" sposób, z wykorzystaniem technik transowych, z dużą uważnością na uczestników i ich reakcje.
Technika w służbie terapii
Przypuszczalnie kształcenie psychologów i pedagogów w Gruzji, mimo jej naprawdę bogatych tradycji uniwersyteckich, odstaje znacznie od wymogów współczesności. Można było zauważyć, że nasi koledzy, wzorem akademików sowieckich, dość swobodnie poruszają się w obszarze ogólnych teorii psychologicznych, jednak ich praktyka pracy z dziećmi zdaje się całkowicie opierać na regionalnych zwyczajach kulturowych i, co najwyżej, dobrych chęciach i intuicji. Takie obszary, jak techniki wsparcia psychologicznego, interwencja kryzysowa, terapia, w tym terapia uzależnień i różne formy pomocy dzieciom, są prawie nieobecne jako świadczenia psychologiczne. Tym bardziej, że w Gruzji psycholodzy jako grupa zawodowa obecni są jedynie w cerkwi, pełniąc rolę konsultantów rodzinnych, oraz w szkołach. Więc choć i naszemu systemowi daleko do doskonałości, dzieląc się jednak własnymi doświadczeniami, możemy zdziałać cuda.
Nasi rozmówcy wykazywali ogromne zainteresowanie praktycznymi technikami przydatnymi w pracy, w konkretnych sytuacjach problemowych. Trudno było opierać się gorącym prośbom o prezentacje gotowych scenariuszy i procedur. I przyznaję, że nie było mi łatwo wyjaśniać, że sama technika, bez świadomego wglądu w proces terapeutyczny, jest nieprzydatna, a może być nawet szkodliwym substytutem leczenia. Inną kwestią była otwartość na rozmowę na trudne tematy. Kilkakrotnie wywoływany przez nas temat przemocy w rodzinie, przemocy wobec dzieci, nadużyć, gwałtów wydawał się poruszający, ale okazywał się być tematem zbyt trudnym i chyba zbyt obcym tamtejszej kulturze. Mogę jedynie podejrzewać, że w społeczności, w której mężczyzna faktycznie odgrywa rolę wyraźnie dominującą (choć w deklaracjach to wokół kobiety toczy się całe życie rodzinne), przemoc w rodzinie nie jest zjawiskiem nieznanym, ale wciąż jednak skrywanym*. Pewnie trzeba jeszcze wielu lat i różnorodnych działań w zakresie edukacji społecznej, aby problemy te wyszły z mroków społecznej, wstydliwej tajemnicy. Podobnie jak w Polsce lat 80.
Gruzja dla początkujących
Nasz pobyt w Gruzji obfitował w wiele atrakcji. Najbardziej ekscytujących przygód dostarczały przejażdżki samochodem po ulicach Tbilisi, gdzie wydawać by się mogło, nie obowiązują żadne przepisy. Pierwsza jazda z gruzińskim taksówkarzem przypominała jazdę "rollercoasterem". Piszczysz ze strachu tak samo, tyle że niebezpieczeństwo, które ci grozi, jest nadzwyczaj realne. Jadąc po ulicach Tbilisi doświadczysz wyprzedzania na "czwartego", czasem "piątego". Tylko tam możesz się przekonać, że stara łada zmieści się pomiędzy dwa inne samochody, mimo że szczelina między nimi ma najwyżej 100 cm. Tylko tam przekonasz się, że kierunkowskazy są kompletnie zbędnymi światłami w twoim aucie. Ulica gruzińska zaskoczy cię pewnie, tak jak mnie, wieloma innymi niespodziankami i paradoksami, jak choćby groteskowym koktajlem błyszczących lexusów, mercedesów i postradzieckich wołg, czapajewów czy rozkosznych "gruzawików".
A jeśli nie ekscytują cię takie przygody motoryzacyjne, z pewnością nie będziesz obojętny na urok gigantycznych, pradawnych rozlewisk rzecznych, skalnych miast, nostalgicznych cerkwi rozsianych na szczytach wzgórz. No i ten śpiew, który całkiem niespodziewanie możesz usłyszeć w podrzędnej knajpie. Wielogłosowy, harmoniczny, który rozlega się podczas tradycyjnej kolacji (supra), którego mistrzami mogą się okazać przygodnie spotkani młodzi ludzie. Słyszysz go wtedy długo w nocy.
Być może nasza wizyta to nie koniec pomocy dla naszych przyjaciół z Gruzji. Dwoje psychologów z Gori nosi się z zamiarem założenia lokalnego centrum pomocy, takiego ośrodka interwencji kryzysowej. Chętnie będziemy gościć ich w naszych placówkach. Ale to będzie już zupełnie inna historia.
październik 2008 roku
* O pierwszym w Gruzji schronisku dla ofiar przemocy w rodzinie pisała na łamach "Niebieskiej Linii" Marta Ziemska "Co widać z Elbrusa?" (6/35/2004) - przyp. red.
K.S.
Inne z kategorii
![Nieoczywiste oznaki cierpienia – jak rozpoznać, że dziecko doznaje przemocy? [PODCAST]](/_cache/news/420-290/crop/Copy-of-spotkanie-edukacyjne-Facebook-Post-24.jpg)
Nieoczywiste oznaki cierpienia – jak rozpoznać, że dziecko doznaje przemocy? [PODCAST]
30.06.2024
23.04.2024 o godzinie 18:00 odbył się webinar...
czytaj dalej
Międzynarodowy Dzień Ofiar Przestępstw
22.02.2024
Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Ofiar Przestępstw. Reagowanie...
czytaj dalej