Dać im szansę

22.01.2018

Siedem lat

Gdy w 2011 roku uruchamiałam Fundację po DRUGIE nie miałam pojęcia ani o tym, kim naprawdę są byłe wychowanki i wychowankowie placówek, ani o tym jak działa system. Przede wszystkim nie wiedziałam jak się prowadzi organizację pozarządową. Byłam wtedy po prostu dziennikarką zajmującą się problematyką społeczną, którą poruszyły historie dziewcząt z poprawczaka i postanowiła zrobić coś więcej niż reportaż.   Kierowałam się magicznym myśleniem, że wraz z zarejestrowaniem fundacji uruchomię pomoc dla potrzebujących młodych ludzi. Wydawało mi się, że gdy napiszę na Facebooku: Kochani, założyłam fundację, trzeba pomóc, to moi znajomi i ich znajomi zaczną dokonywać wpłat na wskazany przeze mnie rachunek. Bardzo naiwne, prawda?   Dziś jestem przekonana, że gdyby nie ta moja naiwność, nie bylibyśmy w tym miejscu. Choć może naiwność nie jest najlepszym określeniem? Może to jednak upór i wiara, że nie ma rzeczy niemożliwych?   Kiedy powstała Fundacja po DRUGIE i dopięliśmy wszystkich niezbędnych formalności, wybrałam się na spotkanie do Biura Projektów i Pomocy Społecznej, które w Warszawie odpowiada za ten kawałek rzeczywistości, którym postanowiłam się zajmować. Spotkałam się tam z zastępczyniądyrektora. Przedstawiłam jej mój plan działania, wierząc, że jest genialny i od razu spotka się z pozytywną reakcją, co więcej – miasto zechce go sfinansować. Wydawało mi się wówczas zupełnie oczywiste, że skoro istnieją pewne potrzeby społeczne, rolą służb i urzędników jest na nie odpowiedzieć i skierować właściwą ofertę pomocy tam, gdzie jej brakuje.   Przemiła kobieta, która przyjmowała mnie w skromnym, malutkim gabinecie patrzyła na mnie jak na UFO.– Pani dyrektor – opowiadałam – młodzież, która opuszcza placówki resocjalizacyjne często musi wracać do swoich środowisk, a są to zwykle rodziny patologiczne i miejsca, w których dokonywała się jej demoralizacja. System nie ma żadnej oferty dla tej grupy. Trzeba im zapewnić dach nad głową, bezpieczne warunki, pomoc w usamodzielnieniu. Dlatego tu napisałam pani nasz program działania.   I wręczyłam jej dokument liczący nie więcej niż półtorej strony, bo praca dziennikarki nauczyła mnie, że im mniej słów, tym większa szansa, że to, co napiszę, zostanie przeczytane.   – Musimy uruchomić hostel dla młodzieży i Fundacja po DRUGIE, którą właśnie założyłam, taki hostel poprowadzi. Potrzebny jest nam lokal i środki finansowe.   Pani dyrektor uprzejmie wysłuchała co mam do powiedzenia. Zgodziła się, że niezbędne są rozwiązania. Mówiła, że również dostrzega lukę w systemie, ale jednocześnie uświadomiła mi, że droga do wielkich przedsięwzięć składa się z małych kroków.   – Może najpierw niech pani złoży wniosek o mały grant – zaproponowała.   Okazało się, że środki, jakie można uzyskać w pierwszym kroku, to maksymalnie dziesięć tysięcy złotych i żeby je otrzymać, trzeba wypełnić kilkustronicowy formularz zawierający szczegółowy opis projektu, jego cele, sposób realizacji, rezultaty, budżet.   – Koszmar! Jaka biurokracja! Tyle zachodu o głupie dziesięć tysięcy! – myślałam wówczas nieco rozczarowana spotkaniem, bo potrzebowałam znacznie więcej, by zrealizować mój plan.   Pani dyrektor wyjaśniła mi, że mogę zwrócić się do urzędników po pomoc i dopytać o szczegóły związane z napisaniem wniosku i choć nie takie było moje pierwotne zamierzenie, skorzystałam z jej rad. Napisałam projekt.   Dzięki niemu powstała nasza pierwsza publikacja Co mnie czeka, gdy stąd wyjdę, w której dziewczęta z Zakładu Poprawczego w Falenicy opisały swoje historie. Ta książka i ten mały grant były niezwykłym doświadczeniem. Rozpoznałam grunt. Nauczyłam się rozliczać działania organizacji, opisywać faktury i w odpowiedzialny sposób tworzyć dokumentację. Przekonałam się, że prowadzenie fundacji to praca na cały etat. Odkryłam, że aby dojść do wymarzonego celu, trzeba najpierw zdobyć parę mniejszych szczytów. Nasza książka pozwoliła nam nagłośnić problem. Stała się początkiem rozmowy o młodzieży z placówek, o dziewczętach z poprawczaka, o ich rodzinach, doświadczeniach, trudnościach i o konieczności pomagania.   Przez ostatnich siedem lat dokonywałam coraz to nowych odkryć. Przekonywałam się, że budowanie systemu wsparcia dla grupy, z którą pracujemy to niełatwa droga, pełna wybojów i rozczarowań. Nie tylko wynikających z trudności natury formalnej (projektów, pozyskiwania sponsorów), ale również samej młodzieży – jej stylu życia i dokonywanych przez nią wyborów. Dowiedziałam się, że sama gotowość do niesienia pomocy nie jest gwarancją skuteczności.   Poznałam smak porażki, która wieńczy czasem kilkumiesięczny proces pracy z młodym człowiekiem. Przepłakałam niejeden wieczór. Przez te wszystkie lata Fundacja po DRUGIE konsekwentnie buduje sieć pomocy. Udało się otworzyć kilka mieszkań treningowych dla młodzieży w kryzysie bezdomności. Młodzież może również korzystać z zakwaterowania w hotelupracowniczym, które chroni przed koniecznością przebywania w noclegowni czy schronisku. Nasi podopieczni otrzymują wsparcie specjalistów – pedagogów, psychologów, terapeuty uzależnień, doradcy zawodowego, prawnika. Niebawem zbudujemy pierwszy w Polsce dom dla nieletnich i usamodzielniających się matek z placówek resocjalizacyjnych i ich dzieci. Brakuje nam jeszcze hostelu, o którym marzyłam na początku, ale przecież nie jest to niemożliwe…   Pani dyrektor, która pomogła mi zrobić pierwszy krok, powiedziała mi po latach:   – Wiesz Agnieszko, przychodziło do mnie wiele osób, które zakładały fundacje, stowarzyszenia i chciały działać. Przedstawiały mi swoje wizje, plany… Zwykle były one bardzo ambitne. Wszystkim polecałam napisanie wniosku o mały grant. Na początek. Wycofywali się i nigdy już o nich nie słyszałam.

Odwiedziny

Biuro fundacji mieści się na warszawskim Powiślu. Jeszcze półtora roku temu myślałam, że osiągnęliśmy już szczyt i mamy biuro marzeń (zaczynaliśmy od klitki, w którą z trudem udało się wcisnąć dwa biurka), ale po paru miesiącach biuro marzeń było już dla nas za ciasne. Dziewczyny(w biurze działamy kobiecym gronem) zajmowały największe pomieszczenie, w którym poza ich czterema biurkami były jeszcze dwa dodatkowe stanowiska komputerowe dla młodzieży i stół, przy którym można coś zjeść. Miałyśmy jeden mały pokój, w którym prowadzone były indywidualne rozmowy z podopiecznymi i w którym swoje dyżury pełnili psycholog, doradca zawodowy i terapeuta uzależnień. W biurze była również kuchnia, w której młodzież przygotowywała dla siebie proste posiłki. Ja miałam najwięcej szczęścia, bo zajmowałam całkiemspory gabinet – w którym gdybym się uparła – mogłabym się zamknąć i odciąć od wszystkiego, co dzieje się w pozostałych częściach biura. Problem w tym, że mój gabinet był pierwszym pomieszczeniem i do niego kierowali swoje pierwsze kroki wszyscy, którzy do nas przychodzą. Listonosz też. Młodzież najchętniej rozsiadała się w moim dużym, wygodnym fotelu. Nigdy jednak nie pytała czy ja również jestem gotowa na rozmowę. Dziewczyny i chłopaki po prostu wchodzą, mówią dzień dobry i siadają. To ich zachowanie jest jednym z ważnych dowodów na to, że czują się u nas dobrze. Jednocześnie pokazuje ono, że ciągle potrzebują potwierdzenia, że ktoś naprawdę jest zawsze gotowy ich wysłuchać. Gdy czasem zdarzało mi się przeprosić i zamknąćprzed nimi drzwi, byli bardzo rozczarowani. To trochę tak jakby pójść do własnej matki z jakąś nawet błahą sprawą i usłyszeć – nie teraz.   Są takie dni, kiedy do naszego biura zagląda nawet dwadzieścia osób i to dla całego naszego zespołu ogromny wysiłek. Nigdy nie przychodzą przecież do nas ludzie, którzy nie mają problemów. Co więcej, zawsze mają tych problemów kilka, jeden goni drugi. Rozmowa z młodym człowiekiem, który do nas trafia jest jak obieranie cebuli. Warstwa po warstwie. Pod każdą z nich kryje się nowy temat i nowy kłopot.   Część rozmów prowadzimy w cztery oczy, ale te najtrudniejsze przeprowadzamy parami. Mamy już nawet różne systemy rozmawiania. Przydzielamy sobie role dobrego i złego policjanta, albo ustalamy, że jedna z nas (choć doskonale zna sprawę) będzie okazywać zdziwienie. Bywa, że zaczynamy rozmowę jeden na jeden, a potem wychodzimy prosząc:   – Werka, weź teraz ty z nim rozmawiaj, bo mogę zrobić coś, czego będę żałowała.   Czasem któraś z dziewczyn przychodzi i prosi mnie:   – Aga, pogadaj z nim i włącz Szoguna.   Andrew, w akcie urodzenia Andrzej, był jednym z naszych ulubieńców. Przesiadywał z nami codziennie, całymi godzinami. Zawsze chętnie pobiegł na pocztę, zawiózł jakieś dokumenty do urzędu, zmył naczynia, zrobił herbatę dla wszystkich. Miał już prawie dwadzieścia pięć lat, byłbezdomny, uzależniony od całej tablicy Mendelejewa, nie utrzymywał żadnych kontaktów z rodziną, miał za sobą dwie, a może nawet trzy odsiadki. Włączyłyśmy go do projektu, w ramach którego mogłyśmy mu na trzy miesiące wynająć hotel pracowniczy. Jednocześnie sfinansowaliśmymu kurs zawodowy. Wybrał gastronomię. Naprawdę lubił gotować i miał do tego dryg. W czasie kursu codziennie przynosił nam swoje potrawy – zupy, nóżki w galarecie, zrazy, śledzie po żydowsku, szarlotkę. Zdarzało się, że przychodził pijany. Raz tłumaczył, że to przez lody z ajerkoniakiem, które jadł na Dworcu Wileńskim w bardzo dużych ilościach. Musiało ich być naprawdę sporo, bo alkomat wskazał 1,3 promila. Innym razem wpadłam na niego, gdy siedział przy komputerze w największym pomieszczeniu. Przyjrzałam mu się i wyczytałam z jego twarzy, że chyba znów jadł lody. Wyjęłam alkomat. Wskazał 1,6 promila.   – Andrew, musisz opuścić biuro – poinformowałam zasadniczym tonem. – Proszę, żebyś przyszedł jutro trzeźwy i wtedy porozmawiamy.   Andrew przejechał na krześle przez cały pokój i zatrzymał się w jego centralnym punkcie.   – A o której pani jutro nie będzie? – wybełkotał.– Andrew, to bez znaczenia. Masz przyjść jutro trzeźwy i któraś z nas z tobą porozmawia. Możliwe, że to będę ja.– To o której pani jutro nie będzie? – upierał się, jak to często bywa po pijaku.– Tłumaczę ci, że to nie ma znaczenia. Nie będę z tobą dyskutować, kiedy jesteś nietrzeźwy.– Bo wie pani – wyjaśnił nasz ulubieniec. – Pani Weroniki to ja się nie boję. Pani Ania to jest psycholog. Wiadomo, bla bla bla, ale pani… Pani jest jak Szogun!   Od tej pory w czasie trudnych rozmów z podopiecznymi, czasem włączamy Szoguna.   Teksty pochodzą z bloga Autorki i są opublikowane za jej zgodą. Dostęp do bloga: http://podrugie.pl/blog/   Agnieszka Sikora – prezeska Fundacji po Drugie.

Inne z kategorii

Zaburzenia odżywiania u kobiet a przemoc || PODCAST

Zaburzenia odżywiania u kobiet a przemoc || PODCAST

12.01.2025

W jaki sposób zaburzenia odżywiania...

czytaj dalej
Kompensata państwowa [WEBINAR]

Kompensata państwowa [WEBINAR]

28.06.2024

Czym dokładnie jest kompensata państwowa? Jakie są jej podstawowe...

czytaj dalej

Newsletter Niebieskiej Linii

Dołącz do biuletynu Niebieskiej Linii i otrzymuj wszystkie bieżące informacje o akcjach, szkoleniach, wydarzeniach oraz nowych artykułach.