A pomagacz już nie dziwi się światu

22.01.2018

Już nie jestem zawodową pomagaczką, terapeutką. Koniec. Wypaliłam się aż do kręgosłupa. Jednak nadal potrafię – obudzona o czwartej nad ranem – na wyrywki odpowiedzieć na pytania o system przeciwdziałania przemocy w rodzinie, i wytknąć mu wszystkie wady. Znam też jego zalety, ale po co o nich pisać? Przecież zalety są po to, żeby były. Zatem wady, tak. Wytknąć i od razu się zdenerwować. Zwłaszcza tę bolączkę największą: czynnik ludzki.

Gdyby relacja niesienia pomocy zachodziła między inteligentnymi maszynami, to byłoby idealnie. Procedura – wykonanie – efekt – ewaluacja – satysfakcja. No, ale sami wiecie, jak jest. Świadomie pomijam tu inne czynniki i koncentruję się na więzi między szukającą pomocy ofiarą a osobą pomagającą. Przy okazji decyduję, by odłożyć na chwilę polityczną poprawność. Mój opis jest subiektywny, bo jaki miałby być? I trochę ironiczny, a czemu nie? Rzut oka nie dalej, niż do sąsiedniej gminy. Bo, mówcie co chcecie, wiejski pomagacz jest zdany sam na siebie. I gdy się już na dobre wypali, to koniec. Może tylko na do widzenia napisać to, co ja za chwilę opowiem. Najpierw przedstawię osoby dramatu.

Ofiara

Osoba (zazwyczaj kobieta, ale nie zawsze) doznająca krzywdy fizycznej i/lub emocjonalnej ze strony mającego dowolnie przejawiającą się przewagę domownika. A oto zestaw pożądanych cech ofiary przemocy domowej, udającej się po pomoc:

Schludna i pracowita. Pobożna i czysta moralnie. Cichutka. Skromna, ubrana w szmaciarni, ale domyta i doprana. Oddana dzieciom. W wolnych od gotowania i prania chwilach szorująca podłogi. Inteligentna, w lot chwytająca co się do niej mówi. Wdzięczna za każdą dobrą radę, w mig starająca się wprowadzić w życie wszelkie sugestie. Opanowana, nieulegająca nastrojom. Nigdy się nie złości, nie podnosi głosu, najwyżej cichutko popłacze w kąciku.

Tak, dokładnie taka powinna być, żeby spodobać się pomagaczom. Żeby było życzliwie, sensownie i skutecznie. Wtedy mogliby zachwycić się swoją dobrą robotą i z uśmiechem satysfakcji sapnąć: pomogliśmy, jeszcze jak! Wypełnić swoje papierzyska, podpisać, odfajkować i odetchnąć z ulgą.

Pomagacz

Pomagacz to psycholog, prawnik, pracownik socjalny, dzielnicowy, konsultant lub inny, sformatowany na szkoleniu członek zespołu interdyscyplinarnego d/s przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Wiem, wiem, nazwa tego organu pomagającego jest tak rozwlekła, że sprawca zdąży ofierze podbić dwoje oczu i połamać ręce, zanim zdołamy ją wymówić. Ale cóż, nazewnictwa nie sieją, ono rodzi się w ludzkich głowach. Poniżej podaję pakiet zalet pomagacza idealnego:

Nieważne kim jest z zawodu, płci czy wyznania. Chociaż najlepiej, żeby wyglądał na bardzo mądrego, rozumiał co klientka ma na myśli kiedy mówi, a nawet kiedy milczy. Najistotniejszym przymiotem pomagacza jest to, że posiada uniwersalną receptę na każdą ludzką bolączkę. Sprawy zadawnione, skomplikowane i trudne do pojęcia ludzkim rozumem rozwiązuje jednym pstryknięciem palców. Porad udziela prostych i zrozumiałych, łatwych do wprowadzenia w życie od ręki. Sprawców przemocy pacyfikuje samą myślą, wysyłaną telepatycznie na miejsce zdarzenia. Wszystkie kodeksy świata ma w małym paluszku, więc odpowie na każde pytanie, obojętnie z czym związane. Podpowie skutecznie jak rozmawiać z mężem, żeby przestał pić i bić. Żeby się zmienił.

Dla idealnego pomagacza zmienić cudzego męża pijaka i znęta w księcia z bajki, to jak splunąć. Wie też, i w przystępny sposób udzieli instrukcji, jak wychować dzieci, żeby mimo tego, co widzą i słyszą w domu od urodzenia, zostały świętymi lub co najmniej ministrami. Ale co tam podpowie!On zrobi to za swoją klientkę. Pójdzie do jej chałupy, wyciągnie z rękawa magiczną różdżkę, machnie, splunie i jej życie stanie się piękne jak w reklamie zupy z proszku. Bez najmniejszego wysiłku z jej strony, bo przecież od tego jest pomagacz, żeby pomógł.

Tak, po spotkaniu z takim pomagaczem eks-ofiara przyznałaby z radosnym uśmiechem: otrzymałam pomoc!

Modele wyżej przedstawione mogą się wydać czytającemu bezsensowne. I całkiem słusznie. Kłopot w tym, że ja tylko spisałam obustronne oczekiwania. Te, które są wyrażane wprost, i te owinięte bawełną niedomówień. To są wzajemne oczekiwania, istniejące po obu stronach tego równania z wieloma niewiadomymi, znanego jako system pomocy dla ofiar przemocy w rodzinie.

Krystyna

W punkcie konsultacyjnym nie lubią, kiedy zjawia się nieoczekiwanie. Co innego, jeśli najpierw wpłynie Niebieska Karta i można się do spotkania przygotować. Wezwać. Na konkretną godzinę. Wypalić przedtem wspólnie kilka papierosów, które (a któż zaprzeczy?) koją nerwy. Ale Krystyna lubi robić niespodzianki i przybiegać bez uprzedzenia: a to z podbitym okiem, a to z rozciętą wargą. Albo znosi jakieś skorupy w reklamówce, żeby pokazać co ON zniszczył podczas ostatniej awantury. Opowiedzieć, co tym razem wrzeszczał, w co uderzał i jakie ona ma z NIM życie.

Tydzień temu wymyśliła coś nowego: robi zdjęcia telefonem komórkowym. Twierdzi, że zbiera dowody. Pomagacz rwie włosy z głowy: Jakim dowodem i dla kogo ma być fotografia butelki po wódce? Od kiedy picie wódki jest jakimś przestępstwem w tym kraju, skoro alkohol stoi w sklepie? A ta swoje! Pstryka zdjęcia mężowi rozwalonemu w kalesonach przy stole i każe paniom konsultantkom oglądać. I znowu pyta: To co ja mam zrobić?

Dlatego nie mają już do niej cierpliwości i na dźwięk jej nazwiska reagują prychnięciami. A także bezradnym opuszczeniem rąk: nic się nie da zrobić. Dla pomagacza taka konkluzja to cios w sam środek poczucia sensu. Bo pomagacz istnieje, żeby coś zrobić, czyli pomóc. Krystyna bezbłędnie potrafi wyczuć ten słaby punkt i czasem rzuca im w twarz gorzkie słowa: Nic mi nie pomogliście, od czego wy jesteście? Więc zaczynają od początku: pani Krystyno, pani musi z nami współpracować, słuchać rad. Pani powinna zrozumieć cykle przemocy. Po każdym pobiciu on będzie panią przepraszał, klękał i przysięgał. Powyrzuca gorzałę, usiądzie z dziećmi do lekcji, nawet na mszę pójdzie. To się nazywa miodowy miesiąc. Ten czas, kiedy pani jeszcze nosi limo na oku albo gips na nadgarstku. A potem, przecież pani wie, co będzie. Będzie faza narastania napięcia. On coraz bardziej zły i milczący, popijać będzie po kątach. Łypać złowrogo na panią, na dzieci, powarkiwać. Aż w końcu – jak już setki razy w ciągu dwudziestu lat – nachla się aż do zwałki i zdemoluje dom. I pani twarz. Powykręca ręce. Wtedy któreś z dzieci pobiegnie do sąsiadów, żeby wezwać Policję. Przyjadą, założą nową Niebieską Kartę i... psu na budę takie pomaganie.

Na to Krystyna, że świetnie rozumie cykle przemocy, ale co ma zrobić, jeśli ON obiecał, że teraz już się zmieni? Przecież ojcu sześciorga dzieci trzeba dać szansę. Drugą, setną, stutysięczną. Znowu pójdzie na Policję i powie, że nie będzie zeznawała przeciwko chłopu, bo ją sąsiedzi na językach rozniosą, tak jak tę Maryśkę, co chłopa do pierdla wsadziła na półtora roku. I za co? Za wyzwiska? Ona, Krystyna takich rzeczy robić nie będzie. Dopóki jest szansa, że ON się jakoś zmieni. A szansa jest przecież zawsze, więc jednak nie chciałaby sądów w to mieszać. Ale napisała nowy wiersz o bólu i braku miłości. Wiersze jej pomagają, chcą panie posłuchać? Nie, panie nie chcą. Panie chcą, żeby wreszcie przejrzała na oczy albo sobie poszła do diabła. Poetka z bożej łaski, gary brudne, dzieci zaniedbane, w chałupie brudno. Chłop pewnie dlatego pije i bije, że żonę ma flądrowatą i leniwą. Czyż nie taką opinię wyraził głośno i dobitnie dzielnicowy, kiedy pojechał tam z rutynową wizytą? Właśnie tak powiedział: Powinna się pani trochę ogarnąć, posprzątać tutaj, to i małżonek nie miałby powodu do nerw. Jakoś go nie przekonało szkolenie, na którym powiedzieli, że zaniedbanie i brak sił do codziennych obowiązków jest skutkiem, a nie przyczyną wiktymizacji. On sam żadnej wiktymizacji nie dostrzega, tylko brudną, leniwą babę, której się wydaje, że jest wielką poetką, bo jej kiedyś wiersz wydrukowali w powiatowej gazetce. Więc owszem, tego chłopa brutala on, dzielnicowy nawet trochę rozumie. A tej baby za nic na świecie nie jest w stanie zrozumieć. Za żadne skarby nie uwierzy, że nie mogłaby się trochę wziąć w garść i zacząć myśleć.

Agnieszka

W jej przypadku sprawa powinna być całkiem prosta. Tak orzekła grupa robocza do spraw przemocy, powołana na okoliczność kolejnego pobicia. To już trzecia interwencja w tym miesiącu, idą naciski odgórne, żeby coś z TYM zrobić. Bo wszystko TO dzieje się na podwórku, na oczach ludzi wrażliwych i spokojnych, a na dodatek lokalnie ustosunkowanych. Pora ukrócić te brewerie, a skoro z NIM nie da się pogadać, bo wariat, to trzeba nacisnąć Agnieszkę. Żeby wreszcie się wyprowadziła, to skończą się awantury i wołania o pomoc po nocach. Bo sąsiedzi nie mogą się wyspać. A Agnieszka? Młoda jest, przed trzydziestką, żyje w konkubinacie, czyli właściwie jest wolna. Racja, ma troje dzieci, ale dzieci ma każdy prawda? Cóż to za argument dla pracownicy socjalnej, która wychowała czworo? Bez żadnego męża. Zatem wygłasza Agnieszce pouczenie, napomnienie i radę w jednym, siebie stawiając za przykład. Za wzór do naśladowania. A jeszcze, żeby bardziej zrozumiale się wyrazić, pyta, czy widziały gały, co brały. Bo przecież o tym konkubencie cała gmina wiedziała, kim on jest. Że pijak, złodziej, damski bokser i nawet matkę potrafił pchnąć na piec, że aż pogotowie wzywała. Gdzie Agnieszka miała oczy, kiedy zachodziła w kolejne ciąże, co? No, gdzie? Agnieszka kuli się, bo wie, że pomagaczka ma rację. Ale wie też, że wcale jej nie ma. Bo cóż złego jest w szukaniu miłości? Ona tylko chciała mieć dom, dobry, spokojny dom. Ale nie ma szczęścia do mężczyzn, ta Agnieszka. Co się jakiś trafiał, to pijak i cham. Prawdę mówiąc do taty podobnych sobie wybierała. A ona, tak samo jak mama – cierpliwie rodzi dzieci i nasłuchuje. Jeśli w porę usłyszy, że znowu wraca pijany, to szybko złapie dzieci, telefon i ucieknie do szopy. Te dzieci to istny cud, skoro w każdej ciąży dostawała kopniaki w brzuch. Tak, rzeczywiście, jest jak własna matka, chociaż przysięgała sobie, że nigdy nie pozwoli się uderzyć żadnemu facetowi. Ale taki los. Agnieszka wierzy w przeznaczenie, bo inaczej musiałaby coś zmienić w sobie. A to takie trudne. Więc może ON się jednak zmieni? Albo może uderzy któreś z dzieci? O właśnie, wtedy ona na pewno by odeszła. Bo kiedy ona dostaje, to małe piwo, ale dzieci tknąć nie pozwoli... Cóż, chwilowo konkubent trenuje ciosy tylko na niej. Dzieci patrzą, słuchają i uczą się na czym polega życie w rodzinie. Na wrzaskach, szarpaninie i siniakach ukrywanych pod golfem i długimi rąkawami.

Najsłabszy element

Trudność? Największa to chyba taka, że po pewnym czasie pomagacz sam jest uwikłany emocjonalnie w cykliczne nawroty swoich podopiecznych. Oferuje im najlepsze – we własnym przekonaniu – narzędzia: procedury prawne i wsparcie psychologiczne. Sugeruje rozwód, alimenty, zakaz zbliżania, eksmisję, sprawę karną z artykułu 207 k.k., sądząc, że to panaceum na ludzki dramat. Proponuje regularne wizyty u psychologa. I co osiąga? Niewiele albo zgoła nic.

A przecież nie jest głupi! Tyle musi wiedzieć i rozumieć, podejmując się tej pracy. Mieć cierpliwość i umieć rozpoznać paraliżujące skutki stresu pourazowego. I cykle przemocy. I poziomy wiktymizacji. Trzeba umieć to rozpoznać i podjąć działania na ile się da. Nauczyć się rozmawiać z kimś, do kogo mówi się jak do słupa. Z kimś, kto w jednej chwili rozumie i kiwa głową, a w następnej robi takie rzeczy, że szczęka opada. Odróżniać własne przekonania od możliwości innych ludzi. Przestać się wreszcie dziwić i powtarzać jak papuga: Jak ona może na to pozwalać? Wstrzymać się z poradami zaczynającymi się od: Ja na pani miejscu... I tyle innych rzeczy należy poznać i zrozumieć.

W teorii oraz w dużych miastach (np. w Warszawie) istnieje zapewne całkiem sprawny system pomagania ofiarom przemocy. Wiem, bo byłam jego trybikiem od początku. Ale teraz mam inną perspektywę. Bo cóż daje najlepszy nawet system? Jest wszak tylko na tyle sprawny, na ile sprawny jest jego najsłabszy element. Najsłabszym elementem systemu jest człowiek wykonujący swoje zadania. Powierzchowny w ocenach, zadufany, nieświadomy własnej niewiedzy. Trylion najdoskonalszych procedur i praw przez trylion lat nie naprawi tego, co niekompetentny człowiek schrzani w ułamku sekundy.

To jest na tyle ważne, że wszyscy pomagacze powinni się nieustannie szkolić. Na szkoleniu (oj, strasznie długie, bo aż diesięć godzin, co za strata czasu) pani pokaże, jak prawidłowo ypełniać papiery. Jak pilnować terminów, pisać protokoły  regulaminy działania zespołów nterdyscyplinarnych tfu, język połamałam) do spraw przeciwdziałania przemocy wrodzinie. Jak mieć porządek w papierach, żeby tyłek nasz był kryty, gdy przyjedzie kontrola. Bo kontrola będzie czytać nasze prtokoły posiedzeń, a nie sprawdzać, jak się miewa Kryśka, Maryśka czy Agnieszka. Albo jeśli jakaś telewizja przyjedzie do naszej gminy, bo ktoś kogoś w końcu zabije. No wiecie, on ją albo ona jego. Na kogo popadnie, na tego bęc. No cóż, my, pomagacze, trochę wypaleni zawodowo, ale całkiem z siebie zadowoleni, w razie czego mamy dowody na to, że sama była sobie winna, bo nie słuchała naszych światłych rad. Jak zwykle.   Anna Maria Nowakowska – terapeutka i pisarka, autorka książki Przeklęte (2002) o molestowaniu seksualnym dziewczynek oraz trzech części Dziuni (Wydawnictwo WAB 2015-2017).

Inne z kategorii

Zostań KONSULTANTEM(-TKĄ) na czacie w całodobowej Poradni On-Line 116sos.pl

Zostań KONSULTANTEM(-TKĄ) na czacie w całodobowej Poradni On-Line 116sos.pl

29.05.2024

REKRUTACJA ZOSTAŁA ZAKOŃCZONA

Niebieska...

czytaj dalej
Premier Tusk wycofał  wniosek złożony przez Morawieckiego

Premier Tusk wycofał wniosek złożony przez Morawieckiego

01.02.2024

“Jak poinformował premier na konferencji prasowej, we wtorek 30 stycznia...

czytaj dalej

Newsletter Niebieskiej Linii

Dołącz do biuletynu Niebieskiej Linii i otrzymuj wszystkie bieżące informacje o akcjach, szkoleniach, wydarzeniach oraz nowych artykułach.