Mieć swoje piętnaście minut

08.06.2004

Niebieska Linia nr 3 / 2004

Do znanego amerykańskiego show zapraszane są osoby, które chcą sobie wygarnąć, tak od serca, przy jak największej widowni. Mąż kłóci się na scenie z żoną, a ta z jego kochanką. Widownia jest zachwycona i dopinguje ich do bogatszej ekspresji. Dwa miesiące po jednym z takich programów ów mąż zabił swoją żonę siekierą. Komentarz przedstawiciela stacji: "To wolny kraj, a my dajemy widzom to, czego chcą. Jeśli będą chcieli egzekucji, także im ją damy"...

W tym artykule wystąpią znane i często podziwiane postaci, lecz nie padnie nazwisko żadnej z nich. Wiele bowiem osób chce być sławnymi za wszelką cenę. Niestety, dla części z nich najłatwiejszą drogą do tego celu jest destrukcja, agresja i przemoc. Nie zamierzam robić im reklamy.

W IV wieku p. n. e. pewien szewc z Efezu, chcąc zdobyć sławę, podpalił słynną świątynię Artemidy, jeden z siedmiu cudów świata. Był owładnięty manią zyskania sławy po wsze czasy. Skazano go na śmierć, a imię jego na wymazanie ze wszystkich rejestrów. Historycy mieli o nim nie wspominać. Jeden z nich (jego imię także nie jest istotne) wyłamał się i w ten sposób przyczynił się do unieśmiertelnienia imienia podpalacza. Do dzisiaj, gdy ktoś dopuści się niecnego postępku lub zbrodni w celu zdobycia rozgłosu, imię sfrustrowanego szewca jest przywoływane jako precedens i w ten sposób niezdrowy apetyt starożytnego wandala jest karmiony, zgodnie z jego życzeniem. Proceder ten sam w sobie nie jest może czymś szkodliwym, bo samopoczucie szewca w zaświatach jest większości z nas obojętne - gorzej, że za jego przykładem poszli inni.

Blask niesławy

Wszystko zaczęło się podczas występu Franka Sinantry w Paramount Theater, w 1944 roku. Trzydzieści tysięcy rozhisteryzowanych podlotków łkało, piszczało, darło na sobie ubrania i za wszelką cenę usiłowało wedrzeć się na scenę. Podczas tego show pewien osiemnastolatek, zazdrosny o tak wielkie powodzenie (którego imię i nazwisko nie ma tu znaczenia), wstał i rzucił jajkiem prosto w twarz Sinatry. Występ przerwano, a Sinatra na krótką chwilę przestał być gwiazdą wieczoru. Przez parę minut gwiazdą był ów zawistny młodzik. Gdyby policja nie wyprowadziła go z sali, tłum rozszarpałby go na strzępy. "Przyrzekłem sobie powstrzymać te ciągłe zachwyty. Fajnie było rzucić tym jajkiem" - taki był komentarz sprawcy.

Sinatra miał szczęście, że był to rok 1944, a nie 1980, bo wtedy żądni sławy fani używali już innych narzędzi. Właśnie w tym roku pewien szpitalny dozorca wystrzelił pięć pocisków w kierunku Johna Lennona (nazwisko dozorcy nie ma tu znaczenia). Bardziej interesujące są fakty poprzedzające zamach. Przyszły morderca z roku na rok bowiem coraz bardziej upodabniał się do Lennona. Zapuścił długie włosy, wyjechał na Hawaje i ożenił się tam z Japonką. Dokładnie tak, jak jego idol. Na służbowe tabliczki ze swoim nazwiskiem naklejał taśmę z napisem "John Lennon". Można sobie wyobrazić, że od pewnego momentu ogarnięty obsesją szpitalny dozorca uznał, że może być tylko jeden John Lennon. Niestety, do pewnego stopnia jego zamiar się powiódł. Jego nazwisko od tej pory pojawia się prawie w każdym artykule o sławnym Beatlesie. Na jego temat powstają książki, filmy i prace doktorskie. Klątwa szewca z Efezu zaczęła znów działać, a pomagały w tym skutecznie media. Pomagają zresztą nadal.

Morderca Lennona nie był jednak autorem tej recepty na sławę. Kilkanaście lat wcześniej pewna niespełniona aktorka i pisarka (nazwisko bez znaczenia) wniosła broń do pracowni Andy'ego Warhola i postrzeliła słynnego artystę. Później podeszła do policjanta na ulicy i powiedziała: "Szuka mnie policja". Potem dodała z dumą: "Chcą mnie złapać". Paradoksem jest fakt, że to właśnie Andy Warhol jest autorem powiedzenia: "W przyszłości każdy będzie znany na całym świecie przez piętnaście minut". Kilka lat temu niedoszła morderczyni dostała dodatkowe dziewięćdziesiąt minut, kiedy nakręcono o jej życiu pełnometrażowy film. Znów dziennikarze wystawili pomnik komuś, o kim powinni informować w kategoriach klinicznych lub kryminalnych.

Fakty czy wiadomości?

Zainteresowanie mass-mediów przemocą powoduje, że żądni sławy nieudacznicy postrzegają agresję jako drogę do osiągnięcia swych celów. Zainteresowanie mass-mediów osobami, które atakują osoby publiczne umacnia przekonanie o możliwości dokonania takiego czynu i związania na zawsze swego nazwiska z nazwiskiem bożyszcza. Po relacjach dzienników z aktów przemocy znacznie wzrasta prawdopodobieństwo ich powtórzenia przez inne osoby. Napaści na osoby publiczne często następują seriami. Dwa ataki w ciągu dwóch tygodni na prezydenta Forda i dwa ataki w ciągu sześciu tygodni na prezydenta Clintona dowodzą, że jeden zamachowiec zachęca swym czynem drugiego. Można więc powiedzieć, że mamy do czynienia ze specyficzną formą (i treścią) reklamy. Schwytanie bandyty jest często tak zaaranżowane i spreparowane przez media, że staje się najważniejszym dniem w jego życiu, zamiast dniem jego klęski i kompromitacji. Jak niezwykle ważna persona przeprowadzany jest pod uzbrojoną eskortą z jednego gmachu do drugiego, a prasa rozpisuje się o jego precyzyjnie skonstruowanym i przeprowadzonym planie. Dewianta, który wysyłał Amerykanom bomby w paczkach (nazwisko bez znaczenia), dziennikarze wielokrotnie nazywali geniuszem, a w internecie krążą jego listy, nad których głębią zastanawiają się jego przyszli naśladowcy.

Polskie media nie są pod tym względem inne. Reportaże z miejsc przemocy są coraz bardziej atrakcyjne. Jest to swoista rozrywka, której treścią są ludzkie tragedie. Relacje z porachunków polskiego zorganizowanego bandytyzmu przedstawiane są językiem literatury sensacyjnej, czyniąc z zapijaczonych degeneratów "osobistości" na miarę filmowych postaci Coppoli. Nawiasem mówiąc, ten ostatni także ma niebagatelny, podkreślony Oscarem, udział w gloryfikowaniu zorganizowanego bandytyzmu. "Mordercy (...) działali jak zawodowcy. Kobieta ani stojący obok mężczyzna nie zostali nawet draśnięci. (...) Podziurawiony jak sito (tu pseudonim bandyty, bez znaczenia) zmarł na stole operacyjnym" - oto przykład "faktograficznej" relacji z miejsca, gdzie jedna banda nierobów odbierała zyski drugiej. Następnie reporterka usiłuje przeprowadzić wywiad z pogrążoną w bólu wdową, a sąsiedzi chwalą zabitego bandytę za jego uczynność. "Młode wilki", "Cena życia", "Ostatni wielki szef" - to tytuły z naszych gazet, które, nawiązując do tytułów filmowych, ustawiają przemoc w kontekście rozrywki i zabawy, gloryfikując jednocześnie jej sprawców. Czy można się dziwić, że kilkunastoletni telewidz może obrać sobie taką drogę życia? Kiedy w Warszawie aresztowano wielokrotnego mordercę staruszek (nazwisko nieistotne), otrzymał on mnóstwo listów z wyrazami uwielbienia. "Jesteś moim idolem", "Marzę o tobie", "Będę na ciebie czekała do śmierci" - pisały dziewczęta i kobiety. Ten fakt wystarczy za odpowiedź. Coś z niczego

Jeszcze sto lat temu całe zjawisko nie było tak wielkim problemem - aby zdobyć sławę w haniebny sposób, trzeba było być rzeczywiście ważną personą, która w dodatku nie mogła zapomnieć o tym, by całe zajście przedstawił w odpowiednim świetle jej własny kronikarz. Wiadomości bowiem nie rozchodziły się w tak szybko jak dziś, w dobie telewizji, internetu i agencji prasowych. Nie istniał też Hollywood, fabryka snów i związane z nią uwielbienie dla gwiazd filmowych. Powoli, ale zdecydowanie zmienił się nasz stosunek do artystów - kiedyś wpuszczano ich na salony tylnymi drzwiami, traktując jak każdego innego rzemieślnika. Dzisiaj gwiazdy filmowe zaczynają, mocą swych zahipnotyzowanych fanów, wchodzić w role swych bohaterów. Człowiek, którego głównymi cechami są monstrualna masa mięśniowa, brak litości wobec ekranowych wrogów oraz bezbarwna intonacja głosu, zostaje gubernatorem. Inny aktor, znany z ról sprawiedliwych szeryfów (ale nie tylko), obejmuje urząd prezydenta. Na naszym podwórku też nie musimy długo szukać: filmowy, bezkompromisowy porucznik policji zostaje posłem na sejm i niedługo później zasłania się immunitetem przed badaniem alkomatem przez drogówkę. Mamy też własne, oryginalne osiągnięcia na tym polu: posłem zostaje również uczestnik telewizyjnego reality show, czyli ktoś, kogo popularność opiera się tylko na odpowiednio długim pokazywaniu w telewizji.

Wszystko to pokazuje, że w świadomości społecznej zaciera się granica między prawdą a fikcją, między życiem prawdziwym a wymyślonym, lub, jak powiedzieliby psychologowie, między ja realnym a ja idealnym. Jeśli zestawimy to z anonimowością jednostki w tłumie, z jej samotnością i frustracją, zaczniemy rozumieć, dlaczego przeciętny telewidz, siedzący przed ekranem 5 godzin dziennie, może uznać, że tylko wystąpienie w telewizji może nadać sens jego życiu. Oczywiście, gdy ktoś przebiegnie rozebrany przez boisko stadionu, na którym odbywa się międzynarodowy mecz piłkarski albo zje w ciągu minuty czterdzieści pączków, dla innych widzów będzie to tylko miłe urozmaicenie programu. Gorzej, gdy dla zyskania sławy ktoś sięgnie po przemoc.

Zobaczcie - tu jestem!

Każdy z nas, mniej lub bardziej, kreuje swą osobowość na potrzeby innych ludzi. Staramy się być piękni, szlachetni i mądrzy - te cechy powodują, że stajemy się ośrodkiem zainteresowania, pożądania i miłości. Niełatwo jednak takie zalety w sobie wykształcić i prędzej czy później musimy się narazić na niebezpieczeństwo odrzucenia ze strony drugiej osoby, zaraz po tym, gdy zobaczy ona nasze prawdziwe oblicze. W Internecie, a tym bardziej w telewizji, taka możliwość spada do zera. W świecie scenariuszy i filmowych kamer możemy stworzyć swój wizerunek od A do Z i zaprezentować go milionom ludzi z pewnością, że zostaniemy całkowicie zaakceptowani. To wielka pokusa. To szansa otrzymania miłości i uwielbienia bez potrzeby kompromisów z drugą osobą, bez odsłaniania się przed nią, bez wysiłku stałego troszczenia się o wielbiciela. Wszyscy znamy ten stan, chociaż nie każdy o nim pamięta. Dawno temu, gdy dopiero uczyliśmy się mówić, taką kochającą bez zastrzeżeń osobą była mama. Wszyscy czasem chcemy wrócić do tego dziecięcego raju. Ci, którzy nigdy go nie zaznali, tęsknią do niego tym bardziej. Wszyscy pragniemy akceptacji.

Gdy małe dziecko jest zaniedbywane przez rodziców, zaczyna walczyć o ich miłość. Przynosi ze szkoły same piątki, wykonuje każde polecenie, stara się być miłe i grzeczne. Zdarza się jednak, że właśnie tak dobrego dziecka rodzice nie zauważają - dostrzegają je dopiero wtedy, gdy napsoci lub coś zepsuje. Chociaż wiąże się to z karą lub dezaprobatą, dziecko osiąga swój cel: skupienie na sobie uwagi ważnej osoby. Wtedy czuje, że jego przeżycia są ważne, że jest kochane - jednym słowem, że istnieje. Cena, za jaką to robi, jest nieistotna - wszystko jest lepsze niż ta dręcząca niepewność i emocjonalna pustka.

Podobny mechanizm jest jedną z przyczyn dążenia do zaistnienia w świadomości milionów przy pomocy destrukcji i agresji. Jeśli dodać do tego opisane wcześniej niesławne kulturowe wzorce wyniesionych na piedestał degeneratów, działanie aureoli sławy, wytwarzanej przez znane osobistości oraz gotowość mediów do gloryfikowania przemocy, powstaje dosyć spójny przepis na sławę i wypełnienie emocjonalnej pustki zaniedbanego dawno temu dziecka. Jest to przepis na tyle atrakcyjny, że prowokuje z jednej strony do otwartych, gwałtownych aktów przemocy, a z drugiej do stopniowego wychodzenia z podziemia niektórych typów przestępców. Przykładem mogą być tu pedofile, którzy za pośrednictwem internetu stworzyli sprawnie działającą organizację i nadali sobie ciepło brzmiącą nazwę "boylover'ów".

Niemiłe złego początki...

W aktualnie emitowanym polskim reality show (nazwa nieistotna) ma miejsce następujące zdarzenie: wbrew regulaminowi jeden z uczestników (nazwisko nieistotne) namawia innych, by wspólnie "wykopać" z programu osoby, do których na co dzień niewinnie się uśmiecha. "Dopierdolimy im z całej siły" - szepcze, nie ukrywając mściwej agresji. Wydarzenie, wychwycone przez kamerę, wstrząsa pozostałymi uczestnikami. Zdemaskowany sprawca jest zaniepokojony, zaszczuty i po reakcji grupy dręczą go wyrzuty sumienia. Do tej pory jednak wszystko mieści się w repertuarze ludzkich zachowań - być może prowadzi też do przeprosin i jakiejś formy uspołecznienia intryganta. Tu jednak wkraczają mechanizmy mediów i ich zafascynowanie agresją. O pozostaniu tego uczestnika w programie muszą zdecydować widzowie poprzez głosowanie. Ilość nadchodzących głosów jest tak duża, że realizatorzy przedłużają głosowanie i odwlekają podanie wyników, jak długo się da. Oglądalność wzrasta, reklamodawcy zacierają ręce. W tym czasie pokazany jest sprawca całego zajścia: w magiczny sposób odmieniony, odprężony, uśmiecha się i nie wykazuje ani śladu skruchy. Dlaczego? Bo dotychczasowe wyniki głosowania pokazują, że połowa widowni chce, by został w programie. Widzowie ci oddali swe głosy na jego intrygi i na jego agresję - więc z pewnością nie jest to powód do wstydu. Tym samym mściwa przemoc została podniesiona do rangi co najmniej interesującej cechy charakteru, jeśli nie cnoty. Po kolejnej porcji reklam okazuje się, że agresywny uczestnik decyzją większości zostaje w programie. Sugestia widzów jest oczywista: chcemy przemocy na ekranie - jeśli będziesz agresywny i mściwy, staniesz się obiektem naszego uwielbienia. Kolejne castingi do reality shows będą musiały tę decyzję uszanować i tym sposobem do mediów dostanie się jeszcze więcej skłonnych do przemocy "bohaterów". Ten proces już się rozpoczął.

Do znanego amerykańskiego show (nazwa nieistotna) zapraszane są osoby, które chcą sobie wygarnąć, tak od serca, przy jak największej widowni. Mąż kłóci się na scenie z żoną, a ta z jego kochanką. Widownia jest zachwycona i dopinguje ich do bogatszej ekspresji. Dwa miesiące po jednym z takich programów ów mąż zabił swoją żonę siekierą. Komentarz przedstawiciela stacji: "To wolny kraj, a my dajemy widzom to, czego chcą. Jeśli będą chcieli egzekucji, także im ją damy".

W ostatniej chwili amerykański sąd zakazał ostatnio transmitowania wykonania wyroku śmierci na antenie - moment, kiedy zrezygnuje z takiej interwencji, jest tylko kwestią czasu.

Polska telewizja szybko dogania światową czołówkę w gloryfikowaniu przemocy. Popularny na całym świecie program (nazwa nieistotna), w którym czwórka krytyków bezlitośnie obchodzi się z kandydatami na bożyszcze tłumów, zdobył u nas wielką popularność. "Koniec z grzeczną telewizją" - tak brzmi slogan jednej z większych stacji, która zaczęła swą "przemianę" od więziennych wywiadów z najgorszymi przestępcami. Emituje ona ostatnio amerykańskie widowisko, w którym uczestnicy jedzą końskie oczy, kładą się w trumnie pełnej robaków lub wbijają w siebie zszywki. Nagradzany jest brak hamulców, chciwość i okrucieństwo wobec słabszych. W innej stacji, na podobnej zasadzie, prowadząca (nazwisko nieistotne) upokarza słownie uczestników, którzy następnie dokonują zemsty na najsłabszym spośród nich. Ale to tylko początek. W kolejce czeka już bijący rekordy popularności niemiecki program, w którym występują chorzy, potrzebujący pieniędzy na leczenie. Wśród nich jest oszust, który zgarnie całą pulę, jeśli będzie bardziej od nich przekonujący.

...i tragiczne konsekwencje

Jesienią 1998 roku na warszawskiej Pradze-Północ niezrównoważony zamachowiec (pseudonim nieistotny) zdetonował cztery ładunki wybuchowe. Eksplozje zraniły trzy osoby, w tym dwie bardzo ciężko. Podczas składania zeznań bandyta nie przestawał się uśmiechać i wykonywał teatralne gesty w stronę kamer, wyraźnie podniecony medialnym widowiskiem. Obiecał, że po wyjściu z więzienia zabije sędziego i prokuratora.

We wrześniu 2003 roku młody desperat (nazwisko nieistotne) sterroryzował pistoletem strażnika w gmachu telewizji, by dostać się przed kamery i ogłosić światu własną wersję prawdy. Jego koleżanki i koledzy poparli ten akt przemocy. Według nich nie miał innego wyjścia. Co zobaczymy w wiadomościach dziś wieczorem?

W.K.

Inne z kategorii

Zaburzenia odżywiania u kobiet a przemoc || PODCAST

Zaburzenia odżywiania u kobiet a przemoc || PODCAST

12.01.2025

W jaki sposób zaburzenia odżywiania...

czytaj dalej
„Hola Hola” – nowy teledysk DAGADANA we współpracy z Niebieską Linią IPZ

„Hola Hola” – nowy teledysk DAGADANA we współpracy z Niebieską Linią IPZ

28.03.2025

„Hola hola” – to opowieść o rozmowie matki z córką...

czytaj dalej

Newsletter Niebieskiej Linii

Dołącz do biuletynu Niebieskiej Linii i otrzymuj wszystkie bieżące informacje o akcjach, szkoleniach, wydarzeniach oraz nowych artykułach.