Mentorka, przewodniczka, mistrzyni – rozmowa P. Wojnowskiego z H. Węgrzynowicz (1/126/2020)
Artykuły „Niebieskiej Linii"
W odniesieniu do osób, z którymi pracuję, postrzegam siebie jako kogoś, kto pomaga, chce i wie, jak to zrobić. Stwarza warunki do dokonania zmian, dostarcza wiedzy, informacji. Motywuje, wspiera, czasami wymaga – tak o sobie mówi Hanna Węgrzynowicz, terapeutka uzależnień i współuzależnienia, superwizorka pracy w obszarze przeciwdziałania przemocy w rodzinie.
Piotr Wojnowski: Hanna Węgrzynowicz – terapeutka uzależnień i współuzależnienia, specjalistka ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie, edukatorka, trenerka, superwizorka w zakresie przeciwdziałania przemocy w rodzinie – która z tych ról zawodowych jest Ci najbliższa?
Hanna Węgrzynowicz: Zdecydowanie najbliższa jest mi praca w obszarze przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Pomaganie osobom krzywdzonym, które nie potrafią jeszcze się bronić, a mają otwartość i gotowość do szukania rozwiązań dla siebie, jest tą aktywnością, w którą najbardziej lubię się angażować. Poświęciłam wiele uwagi i zaangażowania w swoim życiu zawodowym prowadzeniu grup terapeutycznych dla osób doświadczających przemocy w rodzinie. Ta praca przynosi mi najwięcej satysfakcji. Bardzo też lubię prowadzić szkolenia dla osób pracujących w obszarze przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Czynię to z ogromną przyjemnością i w całkowitej zgodzie ze sobą. Psychoterapia współuzależnienia wymaga dużej wiedzy, a ja lubię się uczyć. Ukończenie własnej terapii współuzależnienia pokazało mi, jak wiele może ona zmienić, jak życie w chaosie staje się zrozumiałe. Nawykowe myśli i destrukcyjne zachowania można zastąpić konstruktywnymi, służącymi życiu. Ta praca stanowiła wprowadzenie do pracy w obszarze przeciwdziałania przemocy w rodzinie.
P.W.: Jak się rozpoczęła Twoja droga zawodowa w obszarze przeciwdziałania przemocy w rodzinie?
H.W.: Moja droga zawodowa w obszarze pomocowym rozpoczęła się dosyć nietypowo. To było w drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy szukając pomocy dla swojej rodziny i dla siebie, w związku z uzależnieniem mojego męża, rozpoczęłam własną psychoterapię dla osób współuzależnionych. Szefowa ośrodka, w którym uczestniczyłam w terapii, zaproponowała mi po jej zakończeniu nawiązanie współpracy przy realizacji programów wsparcia dla osób współuzależnionych. To było ogromne wyzwanie, zwłaszcza że miałam już swoją ugruntowaną sytuację zawodową, związaną z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem w zawodzie farmaceutki. Postanowiłam jednak je podjąć. Z jednej strony wiązało się ono ze zdobywaniem wiedzy i umiejętności, w pierwszej kolejności w szkołach Instytutu Psychologii Zdrowia PTP: Studium Pomocy Psychologicznej, Studium Terapii Uzależnień i Studium Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie. Z drugiej strony było to nabywanie praktycznych umiejętności pracy z grupą w roli osoby współprowadzącej czy też drugiej prowadzącej grupę terapeutyczną dla osób współuzależnionych. Po kilku latach zaczęłam samodzielnie prowadzić grupy, a po kolejnych kilku latach rozpoczęłam pracę z osobami doświadczającymi przemocy. Inspiracją do tej pracy był dla mnie wykład prof. Jerzego Mellibrudy wygłoszony najprawdopodobniej w trakcie Letniej Szkoły Pomagania w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy, podobnie jak inni słuchacze, usłyszałam po raz pierwszy o zjawisku przemocy w rodzinie, pracy z osobami nią dotkniętymi, możliwością jej realizacji w ramach działalności wojewódzkich ośrodków terapii uzależnień i współuzależnienia, gdzie pracowałam. Słuchałam tego podekscytowana i wróciłam do Gdańska z przekonaniem, że będę prowadzić grupy dla krzywdzonych kobiet.
P.W.: Czyli to nie Ty szukałaś sposobu zawodowego realizowania się w tym obszarze pomocowym, a w zasadzie to ten obszar pracy sam znalazł Ciebie...
H.W.: W zasadzie tak można powiedzieć. To dla mnie był wielki prezent od losu. I ja ten prezent chętnie przyjęłam. Z ogromną pasją zaczęłam zgłębiać wiedzę i naukę pomagania. Z pełną determinacją postanowiłam o zmianie zawodu. Miałam wtedy około pięćdziesięciu lat. Dzisiaj myślę o tym, że to była niezwykle odważna decyzja.
P.W.: Czy możesz wskazać takie momenty w swoim życiu zawodowym, które uważasz za szczególnie ważne?
H.W.: Przypomniałam sobie właśnie to niezwykłe uczucie po zdaniu egzaminu na specjalistkę psychoterapii uzależnień. Pomimo tego, że byłam już po pięćdziesiątce, to przeżywałam euforię i entuzjazm studentki pierwszego roku. Bardzo dużo czasu i pracy poświęciłam na jak najlepsze przygotowanie się do zdania tego egzaminu. W mieszkaniu podłoga była zastawiona książkami i notatkami, a mąż i córki chodzili na palcach. Pamiętam, że pociąg z Gdańska do Warszawy spóźnił się, rozpaczliwie łapałam jakąś okazję, żeby dojechać na ul. Gęślarską i zdążyłam na ostatnią chwilę. Po egzaminie usłyszałam wiele słów uznania, tak więc do Gdańska wracałam jak na skrzydłach. Innym ważnym momentem było dla mnie pierwsze samodzielne prowadzenie grupy dla osób współuzależnionych. Wówczas to było dla mnie wielkie wyzwanie. Szczególnym czasem było również tworzenie pierwszej grupy dla osób doświadczających przemocy i rozpoczęcie tej pracy: obserwowanie klientek, wprowadzanie zasad, dbanie o komunikację i bezpieczeństwo w grupie.
P.W.: Jesteś autorką programów terapeutycznych dla osób współuzależnionych i doświadczających przemocy w rodzinie. Co jest szczególnie istotne w pomaganiu osobom potrzebującym?
H.W.: Na pewno istotna jest autentyczność i wiara terapeuty w możliwość zmiany osób sięgających po pomoc. W pomaganiu ważna jest zdolność do słuchania i pozostawianie klientom odpowiedzialności za ich decyzje i w ogóle za ich życie. Potrzebne są duże zasoby cierpliwości i tolerancji dla tempa i zakresu zmian wprowadzanych przez klientów. Potrzebny jest szacunek dla dokonywanych przez nich wyborów. I jeszcze ważna jest zdolność do powstrzymywania się przed znajdowaniem dla klientów i za klientów gotowych rozwiązań, akceptowanie własnej bezsilności w obliczu ich decyzji. Potrzebna jest empatia i bycie blisko klientów, towarzyszenie im w przeżywanych trudnościach, niejednokrotnie traumatycznych doświadczeniach, z jednoczesnym dbaniem o higienę pomagania i własne granice. Żeby skutecznie pomagać, trzeba zdobyć solidną wiedzę. Trzeba postudiować, poznać i zrozumieć mechanizmy przemocy. Trzeba dużo czytać i jeszcze więcej się szkolić.
P.W.: Jak oceniasz funkcjonowanie lokalnych zespołów przeciwdziałania przemocy w rodzinie?
H.W.: Lokalne systemy pomocowe różnią się skutecznością pomagania. Najwięcej zależy od ludzi w nich pracujących, a szczególnie od liderów. Jeżeli zespół interdyscyplinarny tworzą osoby, które chcą pomagać innym ludziom, szkolą się, mają wiedzę i zapał do jej pogłębiania, słuchają siebie nawzajem i ufają sobie, to faktycznie mamy do czynienia z zespołem specjalistów. Tak postrzegam na przykład działalność Zespołu Interdyscyplinarnego w Nowym Dworze Gdańskim, z którym miałam przyjemność spotkać się na superwizji. Z drugiej strony zdarzają się też zespoły, w których dominuje bezradność, brak wiary w możliwości osób doznających i stosujących przemoc, nieznajomość ograniczeń wywołanych narażeniem na przemoc. Te czynniki wywołują opór, niechęć do zajmowania się przeciwdziałaniem przemocy; często stawanie po stronie sprawcy, obwinianie ofiary. W takich zespołach trudno jest uzyskać potrzebną pomoc, dochodzi do wtórnych zranień.
P.W.: Co należałoby zmienić w systemie przeciwdziałania przemocy w rodzinie?
H.W.: Myślę, że system pomagania powinni tworzyć ludzie, którzy chcą to robić, dla których pomaganie innym ludziom jest atrakcyjnym zajęciem, a nie osoby delegowane do tego z uwagi na zajmowane stanowiska. Pracując w obszarze przemocy, pomagacze są narażeni na „zarażenie traumą”, niejednokrotnie w ich rodzinach istnieje przemoc. Zasadą pełnienia roli terapeuty jest własna terapia, pomieszczenie, przepracowanie własnego bólu. Członkowie zespołów interdyscyplinarnych są na pierwszej linii frontu, spotykają się z tymi, którzy sieją terror bądź są mu poddani, gdzie toczy się walka o przeżycie, o godność. Mam dużo szacunku do osób, które mimo braku przygotowania podejmują się tej trudnej pracy; należy zadbać o stworzenie im warunków umożliwiających większy komfort pracy, w szerokim znaczeniu tego słowa.
P.W.: Z jakim miejscem pomocowym jesteś obecnie związana? Czym się teraz zajmujesz?
H.W.: Od wielu lat jestem związana ze Stowarzyszeniem Integracji Społecznej Klubem Abstynenta „Przyszłość” w Gdańsku, stworzonym przez terapeutkę uzależnień Barbarę Kmieć. Prowadzę tam m.in. grupy psychoedukacyjne i terapeutyczne dla osób doświadczających przemocy, a także grupy postterapeutyczne, ukierunkowane na rozwój osobisty. Jest to miejsce dosyć osobliwe, bo tam przychodzą ludzie bardzo zmotywowani, którzy czegoś potrzebują, czegoś szukają. Bardzo lubię to miejsce i tę pracę. Poza tym, jak już wcześniej wspomniałam, szkolę specjalistów pracujących w obszarze przeciwdziałania przemocy w rodzinie, superwizuję pracę zespołów terapeutycznych i interdyscyplinarnych.
P.W.: Skąd czerpiesz inspirację i siłę do działania?
H.W.: Jestem wojennym dzieckiem, urodziłam się zaraz po wybuchu II wojny światowej. Ta wojenna trauma przez długi czas rzutowała na moje życie. W zasadzie do czasu podjęcia własnej terapii, w moim życiu było więcej cierpienia niż radości. Doświadczałam wielu szkód związanych z odcinaniem się od rzeczywistości, życiem w iluzji i zaprzeczaniu, będących kwintesencją współuzależnienia. W czasie terapii byłam otwarta na zmiany, wprowadzałam je wytrwale i stanowczo. Sytuacja w rodzinie znacząco się poprawiła. Świadomość możliwości dokonywania tak spektakularnych zmian, wpływu na jakość życia daje siłę i inspiruje do działania. Po terapii zaczęłam wierzyć w siebie, nauczyłam się kierować własnym życiem, brać za nie odpowiedzialność. Ważna dla mnie stała się jakość życia. Dzisiaj potrafię stanąć w obliczu trudności, bo mam zasoby, które pozwalają mi je pokonywać, mam zdolność odbudowywania się. To daje mi siłę i odwagę do przyjmowania rzeczywistości. I pozwala trzymać się prawdy, a to jest dla mnie niezwykle ważne.
P.W.: Co sprawia Ci przyjemność?
H.W.: Największą radość sprawia mi teraz moja wnuczka Hania, dużą radość sprawiają mi dobre relacje z moimi córkami. Przyjemność sprawia mi samowystarczalność, spacer w słońcu po plaży, zjedzenie tatara z łososia w barze „Przystań”. Radość sprawia mi też pomaganie ludziom, lubię być pożyteczna...
P.W.: Dla wielu ludzi jesteś mentorką, przewodniczką, mistrzynią, inspiracją... Jak się z tym czujesz?
H.W.: Ja sama jakoś nie widzę siebie w tych rolach i czuję się spłoszona, gdy to słyszę. Być może jest tak trochę ze strachu, bo takie role przecież zobowiązują. Wolę być koleżanką, współpracowniczką, nadal chętnie się uczę. W odniesieniu do osób, z którymi pracuję, postrzegam siebie jako kogoś, kto pomaga, chce i wie, jak to zrobić. Stwarza warunki do dokonania zmian, dostarcza wiedzy, informacji. Motywuje, wspiera, czasami wymaga. Choć jest to bardzo miłe, gdy spotykam dawne pacjentki, które mówią o tym, że ich życie się zmieniło, a ja mam w tym swój udział, zawsze mnie to zdumiewa. Kiedy w informacjach zwrotnych od uczestników grup terapeutycznych, szkoleniowych czy superwizyjnych słyszę, że czuli się bezpieczni, obdarzeni uwagą, wysłuchani i zaakceptowani, wzbogaceni nową wiedzą i doświadczeniem sprawia mi to radość, choć baczę, by nie karmiło to mojego narcyzmu.
P.W.: Dziękuję za rozmowę.
Piotr Wojnowski – psycholog z Fundacji PCPS-Poznańskie Centrum Profilaktyki Społecznej, specjalista i superwizor w obszarze przeciwdziałania przemocy domowej, współtwórca programu terapeutyczno-edukacyjny „Partner" przeznaczonego właśnie do pracy z osobami stosującymi przemoc.
Artykuł pochodzi z czasopisma „Niebieska Linia" nr 1/126/2020
Inne z kategorii
Dziecko doświadczające przemocy – konsekwencje, mechanizmy, terapia (6/89/2013)
10.07.2025
Agnieszka Paczkowska
Ofiarami przemocy są nie tylko dzieci, które...
czytaj dalej
Zapobieganie naruszeniom kontaktów z dziećmi (3/110/2017)
15.04.2025
Malwina Bobrzyk
Dobre kontakty dziecka z obojgiem rodziców mają...
czytaj dalej

